Wcześniej głosowałeś na ten artykuł. Nie ma sensu robić tego po raz drugi. Twój głos nie może zostać zapisany.
Złoty medal olimpijski
U nas nie mówiło się O NICZYM INNYM jak o złotym medalu. Drugie czy trzecie miejsce to miała być klęska.
Była noc z 30 na 31 lipca 1976 roku. Fantastyczna drużyna Huberta Wagnera grała o złoty medal z reprezentacją Związku Radzieckiego. Emocje sięgnęły zenitu. Pojedynek tych znakomitych wówczas drużyn, najlepszych na świecie, wzbudził niespotykane emocje milionów Polaków. Legendarny zespół Huberta Wagnera zagrał mecz życia, zdobywając złoty medal olimpijski. Oto, jak wspomina Igrzyska w Montrealu, Ryszard Bosek, uważany wówczas za najlepiej przyjmującego siatkarza na świecie.
Trzeba pamiętać, że jechaliśmy do Montrealu jako faworyci, byliśmy aktualnymi mistrzami świata, a Wagner powiedział przed Igrzyskami, że je wygramy. To bardzo rzadko się zdarza, a w polskim sporcie chyba się nie zdarzyło nigdy. Nie wiedzieliśmy, że on tak powie i nie pytając nas o zdanie, nie konsultując tego z nami.
Ale jak Wagner tak powiedział, to my musieliśmy to zrobić, zresztą czasami się zdarzało, że musieliśmy hamować jego ambicje, aby nie wywierał na nas zbyt silnej presji, zbyt dużego ciśnienia.
Od kiedy Wagner stał się trenerem reprezentacji mieliśmy taktykę nastawioną na sukces na igrzyskach. On potrafił w pewnym sensie „odpuszczać” niektóre imprezy i rezygnował z wysyłania np. na Mistrzostwa Europy najsilniejszych składów, dając odpocząć niektórym graczom. Wysyłał na nie młodych zawodników żeby się ograli. To swoiste „odpuszczanie” w praktyce doprowadziło do tego, że ja jestem trzykrotnym srebrnym medalistą tych mistrzostw.
Wagner uważał, że rywalizacja o miejsca w reprezentacji przed igrzyskami jest dobra, ale nie do samego końca. W związku z tym nasza dwunastka była znana stosunkowo wcześnie, a rywalizacja odbywała się między dwoma, może trzema zawodnikami. Bardzo ważna według niego była obserwacja rywali.
Stanowiliśmy wówczas grupę silnych osobowości i w konsekwencji bardzo silny zespół o bardzo dużych umiejętnościach, i świetnie wytrenowany. Mieliśmy swój system gry. Polegał on przede wszystkim na bardzo szybkim rozegraniu piłki. Gwarantował więc w większości wypadków pojedynczy blok. W tym brylowała Resovia i Staszek Gościniak, który w Meksyku na Mistrzostwach Świata został najlepszym rozgrywającym. Poza tym potrafiliśmy grać podwójną krótką, której nie grał wówczas nikt. Do dobrego rozegrania byli potrzebni dobrzy odbierający, i to była w skrócie nasza taktyka. Było to na ówczesne czasy novum i dlatego wiele zespołów nie potrafiło z nami skutecznie walczyć. Mieliśmy system gry, którego nikt nie mógł rozpracować. Już wtedy potrafiliśmy atakować z drugiej linii. Dlatego wielu trenerów i siatkarzy oglądało taśmy z naszymi meczami z Montrealu i uczył się na nich naszego systemu. O tym pisze w swojej książce Lozano, który uczył się na nas gry w nowoczesną siatkówkę.
U nas nie mówiło się o niczym innym jak tylko o złotym medalu. Drugie czy trzecie miejsce to miała być klęska. Wagner powtarzał nam to na okrągło na odprawach. Tworzyło to na początku spory stres jednak w miarę wygrywania meczów w Montrealu dawało nam pewność siebie.
Powstał problem z naszymi meczami sparingowymi przed Montrealem. Byliśmy bardzo dobrze wytrenowani i żadna z mocnych drużyn nie chciała z nami grać, aby nie dać nam możliwości pełnego przygotowania do igrzysk, a mecze sparingowe są do tego niezbędne. Już w Montrealu zagraliśmy dwa razy sparing z Włochami, ale wygrywaliśmy poszczególne sety do dwóch, trzech.
Otwarcie Igrzysk w Montrealu obejrzeliśmy w telewizji. Wagner nie pozwolił nam iść na ceremonię otwarcia. Następnego dnia graliśmy mecz, a wysiłek związany z czterogodzinnym staniem jest tak duży, że potrafi wyczerpać najsilniejszych. Po nim trzeba by było cały dzień powracać do formy.
Z Koreą przegrywaliśmy 2:0 i dwóch liderów, czyli Skorek i ja pokłóciliśmy się. Wagner zachował się znakomicie, bo obydwu nas wyrzucił z boiska i to wystarczyło, aby ostudzić nastroje i wygrać tego seta. Potem poszło z góry i wygraliśmy. Wiedzieliśmy także, że jeśli dojdzie do piątego seta, to nikt nie ma z nami szans. Byliśmy tego pewni. Mieliśmy też sporo szczęścia. W meczu z Kubą przegrywaliśmy 13:12 i wtedy Kubańczyk zaatakował bez bloku w drugi metr, ale na szczęście minimalnie za linią boiska. Ten błąd przeciwnika był nam wówczas bardzo potrzebny. Podobne szczęście towarzyszyła nam w meczu z Bułgarią. Nawet najlepszej drużynie zdarzają się chwile słabości i wówczas bardzo potrzebne jest przysłowiowe szczęście.
Byliśmy zaprzyjaźnieni z siatkarzami radzieckimi, których obawialiśmy się najbardziej. Oni byli pewni przed Montrealem, że z nami wygrają, choć nie potrafili z nami grać. Mieli jednak pewność, że nas zwyciężą i w końcu niewiele brakowało.
Rozmawialiśmy z nimi o tym wielokrotnie. Znaliśmy ich doskonale, bo graliśmy przeciwko nim przez wiele lat. Przeszliśmy trzy cykle olimpijskie, graliśmy w wielu turniejach, spotykaliśmy się z nimi na co dzień w wiosce olimpijskiej. Nie było między nami żadnej wrogości. Oczywiście, na boisku rywalizowaliśmy ze sobą do końca, do ostatniej piłki w każdym meczu. To są cudowni ludzie. Kiedy jeden z polityków ostatnio podczas spotkania w szkole z młodzieżą powiedział, że ja wygrywając z Rosjanami w siatkówkę podczas Igrzysk w Montrealu walczyłem z komunizmem, byłem zmuszony przerwać mu wypowiedź. Powiedziałem, że siatkarze radzieccy są moimi przyjaciółmi, którzy trenowali podobnie ciężko jak ja i są wspaniałymi sportowcami. Do tej pory pozostaję z nim w bardzo dobrych kontaktach. Nie można z naszego sukcesu olimpijskiego robić polityki.
Na rozgrzewkach potrafiliśmy skutecznie irytować przeciwników, w tym przede wszystkim Rosjan, utrudniając im przedmeczowe zagrania. Kiedy oni atakowali, my graliśmy specjalnie krótkie piłki. W końcu Jurij Czesnokow zażądał oddzielnej rozgrzewki. To był fragment naszej walki sportowej z nimi.
Atmosfera w Montrealu była bardzo dobra. Byliśmy rozpoznawalni na ulicach. Ludzie uważali, że władze zabronią nam wygrać z Rosją i pytali nas o to na ulicach i na spotkaniach z polonią kanadyjską. To były bardzo miłe spotkania, ale żadnych nacisków na nas nie było, nie wywierano ich także na Wagnerze. Gdyby były z pewnością wiedzielibyśmy o tym. W Montrealu mieszkaliśmy z Wieśkiem Gawłowskim i dwoma wioślarzami Ryszardem Stadniukiem i Grzegorzem Stellakiem w czteroosobowym pokoju. Nasi współlokatorzy musieli wstawać o piątej rano, bo tor wioślarski był bardzo oddalony od Montrealu. Ja spałem bardzo dobrze. Taki mam charakter, że presja psychiczna nie uniemożliwiała mi snu, ale niektórzy koledzy z drużyny przemaszerowali korytarz w nocy wiele razy.
W wiosce widzieliśmy wiele wspaniałych osobowości sportowych. Za Ulianą Siemionową, radziecką koszykarką mierzącą 2 m 20 cm, chodziliśmy z Tomkiem Wójtowiczem i podziwialiśmy jej ogromne buty i to jak się porusza.
Pamiętam Teofilo Stevensona, genialnego kubańskiego boksera, który trzykrotnie zdobywał na igrzyskach olimpijskich złote medale, truchtającego po wiosce olimpijskiej. W pierwszym momencie sądziłem, że to czarnoskóry koszykarz ma taki właśnie styl poruszania się. W walce finałowej z Duanem Bobickiem, amerykańską nadzieją białego boksu miał przewagę we wszystkim. Miałem wrażenie, że mógł go znokautować w każdym momencie, ale darował mu życie. Następnego dnia Amerykanina przyprowadziła do stołówki jego narzeczona. Szedł w ciemnych okularach. Kiedy je zdjął w opuchniętej twarzy nie było widać oczu. Widziałem Stevensona po paru latach od Igrzysk w Montrealu wówczas jego poobijana twarz świadczyła o tym że jest bokserem a nie koszykarzem.
W polskiej ekipie na igrzyskach zawsze była znakomita atmosfera. Pamiętam, jak w Monachium Władek Komar na swoich treningach, na które chodziłem, rzucał za każdym razem po 22 metry lżejszą kulą. Jego przeciwnicy widząc to byli wręcz chorzy a on obiecywał im, że ich pokona. Mówił tak: „zobaczysz, jak ich zapakuję”. I zapakował. Po zwycięstwie nad Rosją jeden z zawodników się popłakał, inny skakał. Jeszcze inny zaczął biegać w kółko a wtedy biegnie się za nim i za chwile zrobili tak wszyscy. I wszyscy wtedy kołowali. Naszych nie kołowało do momentu, kiedy nie wygrali z Rosjanami w Japonii na mistrzostwach świata. To jest moment, w którym puszcza stres i okazuje się, wielką radość. I wszyscy wtedy kołują i kołują. W trakcie gry nie patrzyłem na tablicę wyników, nie pamiętam szczegółów, co było skutkiem wielkiego zaangażowania w grę. Na boisku myślałem, żeby wykonać jak najlepiej zagrywkę, odebrać piłkę, skończyć akcję. Chciałoby się to zobaczyć jeszcze raz następnego dnia, bo nie wszystko się pamięta. Mecze przypominały mi się po miesiącu od Montrealu, kiedy je widziałem w telewizji, nawet nie pamiętałem niektórych wyników, czasami dziwiłem się, że wygraliśmy.
Po finale Wagner nam powiedział, że mamy się zachowywać, bo następnego dnia w wiosce będzie capstrzyk i będą wręczać nam kwiaty. Pewien Polak mieszkający w Montrealu zaprosił nas do siebie do domu, aby świętować sukces. Jego żona była prawdziwą hiszpańską księżniczką. Po przyjęciu u niego dotarliśmy bezpośrednio na capstrzyk do wioski olimpijskiej ośmiometrową limuzyną, jedynie Marek Karbarz protestował przed jazdą z murzynem, który był kierowcą. Zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie prawie na środku highwayu, aby nieco odpocząć podczas jazdy nadmiernie kołyszącą limuzyną.
Wypowiedź Ryszarda Boska
Zanotował Wojciech Jędrzejewski
U nas nie mówiło się O NICZYM INNYM jak o złotym medalu. Drugie czy trzecie miejsce to miała być klęska.
Była noc z 30 na 31 lipca 1976 roku. Fantastyczna drużyna Huberta Wagnera grała o złoty medal z reprezentacją Związku Radzieckiego. Emocje sięgnęły zenitu. Pojedynek tych znakomitych wówczas drużyn, najlepszych na świecie, wzbudził niespotykane emocje milionów Polaków. Legendarny zespół Huberta Wagnera zagrał mecz życia, zdobywając złoty medal olimpijski. Oto, jak wspomina Igrzyska w Montrealu, Ryszard Bosek, uważany wówczas za najlepiej przyjmującego siatkarza na świecie.
Trzeba pamiętać, że jechaliśmy do Montrealu jako faworyci, byliśmy aktualnymi mistrzami świata, a Wagner powiedział przed Igrzyskami, że je wygramy. To bardzo rzadko się zdarza, a w polskim sporcie chyba się nie zdarzyło nigdy. Nie wiedzieliśmy, że on tak powie i nie pytając nas o zdanie, nie konsultując tego z nami.
Ale jak Wagner tak powiedział, to my musieliśmy to zrobić, zresztą czasami się zdarzało, że musieliśmy hamować jego ambicje, aby nie wywierał na nas zbyt silnej presji, zbyt dużego ciśnienia.
Od kiedy Wagner stał się trenerem reprezentacji mieliśmy taktykę nastawioną na sukces na igrzyskach. On potrafił w pewnym sensie „odpuszczać” niektóre imprezy i rezygnował z wysyłania np. na Mistrzostwa Europy najsilniejszych składów, dając odpocząć niektórym graczom. Wysyłał na nie młodych zawodników żeby się ograli. To swoiste „odpuszczanie” w praktyce doprowadziło do tego, że ja jestem trzykrotnym srebrnym medalistą tych mistrzostw.
Wagner uważał, że rywalizacja o miejsca w reprezentacji przed igrzyskami jest dobra, ale nie do samego końca. W związku z tym nasza dwunastka była znana stosunkowo wcześnie, a rywalizacja odbywała się między dwoma, może trzema zawodnikami. Bardzo ważna według niego była obserwacja rywali.
Stanowiliśmy wówczas grupę silnych osobowości i w konsekwencji bardzo silny zespół o bardzo dużych umiejętnościach, i świetnie wytrenowany. Mieliśmy swój system gry. Polegał on przede wszystkim na bardzo szybkim rozegraniu piłki. Gwarantował więc w większości wypadków pojedynczy blok. W tym brylowała Resovia i Staszek Gościniak, który w Meksyku na Mistrzostwach Świata został najlepszym rozgrywającym. Poza tym potrafiliśmy grać podwójną krótką, której nie grał wówczas nikt. Do dobrego rozegrania byli potrzebni dobrzy odbierający, i to była w skrócie nasza taktyka. Było to na ówczesne czasy novum i dlatego wiele zespołów nie potrafiło z nami skutecznie walczyć. Mieliśmy system gry, którego nikt nie mógł rozpracować. Już wtedy potrafiliśmy atakować z drugiej linii. Dlatego wielu trenerów i siatkarzy oglądało taśmy z naszymi meczami z Montrealu i uczył się na nich naszego systemu. O tym pisze w swojej książce Lozano, który uczył się na nas gry w nowoczesną siatkówkę.
U nas nie mówiło się o niczym innym jak tylko o złotym medalu. Drugie czy trzecie miejsce to miała być klęska. Wagner powtarzał nam to na okrągło na odprawach. Tworzyło to na początku spory stres jednak w miarę wygrywania meczów w Montrealu dawało nam pewność siebie.
Powstał problem z naszymi meczami sparingowymi przed Montrealem. Byliśmy bardzo dobrze wytrenowani i żadna z mocnych drużyn nie chciała z nami grać, aby nie dać nam możliwości pełnego przygotowania do igrzysk, a mecze sparingowe są do tego niezbędne. Już w Montrealu zagraliśmy dwa razy sparing z Włochami, ale wygrywaliśmy poszczególne sety do dwóch, trzech.
Otwarcie Igrzysk w Montrealu obejrzeliśmy w telewizji. Wagner nie pozwolił nam iść na ceremonię otwarcia. Następnego dnia graliśmy mecz, a wysiłek związany z czterogodzinnym staniem jest tak duży, że potrafi wyczerpać najsilniejszych. Po nim trzeba by było cały dzień powracać do formy.
Z Koreą przegrywaliśmy 2:0 i dwóch liderów, czyli Skorek i ja pokłóciliśmy się. Wagner zachował się znakomicie, bo obydwu nas wyrzucił z boiska i to wystarczyło, aby ostudzić nastroje i wygrać tego seta. Potem poszło z góry i wygraliśmy. Wiedzieliśmy także, że jeśli dojdzie do piątego seta, to nikt nie ma z nami szans. Byliśmy tego pewni. Mieliśmy też sporo szczęścia. W meczu z Kubą przegrywaliśmy 13:12 i wtedy Kubańczyk zaatakował bez bloku w drugi metr, ale na szczęście minimalnie za linią boiska. Ten błąd przeciwnika był nam wówczas bardzo potrzebny. Podobne szczęście towarzyszyła nam w meczu z Bułgarią. Nawet najlepszej drużynie zdarzają się chwile słabości i wówczas bardzo potrzebne jest przysłowiowe szczęście.
Byliśmy zaprzyjaźnieni z siatkarzami radzieckimi, których obawialiśmy się najbardziej. Oni byli pewni przed Montrealem, że z nami wygrają, choć nie potrafili z nami grać. Mieli jednak pewność, że nas zwyciężą i w końcu niewiele brakowało.
Rozmawialiśmy z nimi o tym wielokrotnie. Znaliśmy ich doskonale, bo graliśmy przeciwko nim przez wiele lat. Przeszliśmy trzy cykle olimpijskie, graliśmy w wielu turniejach, spotykaliśmy się z nimi na co dzień w wiosce olimpijskiej. Nie było między nami żadnej wrogości. Oczywiście, na boisku rywalizowaliśmy ze sobą do końca, do ostatniej piłki w każdym meczu. To są cudowni ludzie. Kiedy jeden z polityków ostatnio podczas spotkania w szkole z młodzieżą powiedział, że ja wygrywając z Rosjanami w siatkówkę podczas Igrzysk w Montrealu walczyłem z komunizmem, byłem zmuszony przerwać mu wypowiedź. Powiedziałem, że siatkarze radzieccy są moimi przyjaciółmi, którzy trenowali podobnie ciężko jak ja i są wspaniałymi sportowcami. Do tej pory pozostaję z nim w bardzo dobrych kontaktach. Nie można z naszego sukcesu olimpijskiego robić polityki.
Na rozgrzewkach potrafiliśmy skutecznie irytować przeciwników, w tym przede wszystkim Rosjan, utrudniając im przedmeczowe zagrania. Kiedy oni atakowali, my graliśmy specjalnie krótkie piłki. W końcu Jurij Czesnokow zażądał oddzielnej rozgrzewki. To był fragment naszej walki sportowej z nimi.
Atmosfera w Montrealu była bardzo dobra. Byliśmy rozpoznawalni na ulicach. Ludzie uważali, że władze zabronią nam wygrać z Rosją i pytali nas o to na ulicach i na spotkaniach z polonią kanadyjską. To były bardzo miłe spotkania, ale żadnych nacisków na nas nie było, nie wywierano ich także na Wagnerze. Gdyby były z pewnością wiedzielibyśmy o tym. W Montrealu mieszkaliśmy z Wieśkiem Gawłowskim i dwoma wioślarzami Ryszardem Stadniukiem i Grzegorzem Stellakiem w czteroosobowym pokoju. Nasi współlokatorzy musieli wstawać o piątej rano, bo tor wioślarski był bardzo oddalony od Montrealu. Ja spałem bardzo dobrze. Taki mam charakter, że presja psychiczna nie uniemożliwiała mi snu, ale niektórzy koledzy z drużyny przemaszerowali korytarz w nocy wiele razy.
W wiosce widzieliśmy wiele wspaniałych osobowości sportowych. Za Ulianą Siemionową, radziecką koszykarką mierzącą 2 m 20 cm, chodziliśmy z Tomkiem Wójtowiczem i podziwialiśmy jej ogromne buty i to jak się porusza.
Pamiętam Teofilo Stevensona, genialnego kubańskiego boksera, który trzykrotnie zdobywał na igrzyskach olimpijskich złote medale, truchtającego po wiosce olimpijskiej. W pierwszym momencie sądziłem, że to czarnoskóry koszykarz ma taki właśnie styl poruszania się. W walce finałowej z Duanem Bobickiem, amerykańską nadzieją białego boksu miał przewagę we wszystkim. Miałem wrażenie, że mógł go znokautować w każdym momencie, ale darował mu życie. Następnego dnia Amerykanina przyprowadziła do stołówki jego narzeczona. Szedł w ciemnych okularach. Kiedy je zdjął w opuchniętej twarzy nie było widać oczu. Widziałem Stevensona po paru latach od Igrzysk w Montrealu wówczas jego poobijana twarz świadczyła o tym że jest bokserem a nie koszykarzem.
W polskiej ekipie na igrzyskach zawsze była znakomita atmosfera. Pamiętam, jak w Monachium Władek Komar na swoich treningach, na które chodziłem, rzucał za każdym razem po 22 metry lżejszą kulą. Jego przeciwnicy widząc to byli wręcz chorzy a on obiecywał im, że ich pokona. Mówił tak: „zobaczysz, jak ich zapakuję”. I zapakował. Po zwycięstwie nad Rosją jeden z zawodników się popłakał, inny skakał. Jeszcze inny zaczął biegać w kółko a wtedy biegnie się za nim i za chwile zrobili tak wszyscy. I wszyscy wtedy kołowali. Naszych nie kołowało do momentu, kiedy nie wygrali z Rosjanami w Japonii na mistrzostwach świata. To jest moment, w którym puszcza stres i okazuje się, wielką radość. I wszyscy wtedy kołują i kołują. W trakcie gry nie patrzyłem na tablicę wyników, nie pamiętam szczegółów, co było skutkiem wielkiego zaangażowania w grę. Na boisku myślałem, żeby wykonać jak najlepiej zagrywkę, odebrać piłkę, skończyć akcję. Chciałoby się to zobaczyć jeszcze raz następnego dnia, bo nie wszystko się pamięta. Mecze przypominały mi się po miesiącu od Montrealu, kiedy je widziałem w telewizji, nawet nie pamiętałem niektórych wyników, czasami dziwiłem się, że wygraliśmy.
Po finale Wagner nam powiedział, że mamy się zachowywać, bo następnego dnia w wiosce będzie capstrzyk i będą wręczać nam kwiaty. Pewien Polak mieszkający w Montrealu zaprosił nas do siebie do domu, aby świętować sukces. Jego żona była prawdziwą hiszpańską księżniczką. Po przyjęciu u niego dotarliśmy bezpośrednio na capstrzyk do wioski olimpijskiej ośmiometrową limuzyną, jedynie Marek Karbarz protestował przed jazdą z murzynem, który był kierowcą. Zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie prawie na środku highwayu, aby nieco odpocząć podczas jazdy nadmiernie kołyszącą limuzyną.
Wypowiedź Ryszarda Boska
Zanotował Wojciech Jędrzejewski
Wszystkie grafiki, zdjęcia, teksty oraz same strony www podlegają ochronie prawnej na mocy ustawy o prawie autorskim.
Używanie ich w jakikolwiek sposób bez uprzedniego, pisemnego zezwolenia jest zabronione i może spowodować pociągnięcie do odpowiedzialności cywilnej i karnej w maksymalnym zakresie dopuszczalnym przez prawo.
Oceń artykuł:
Średnia ocena: 2.31
Artykuły mogą być komentowane tylko i wyłącznie przez zalogowanych użytkowników.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.